- Zasady Pisowni Języka Śląskiego - Henryk Jaroszewicz
- Pechowiec - Katarzyna Rupiewicz
- TKŎCZE. Tkacze, De Waber, Die Weber - Gerhart Hauptmann
- Sprawa Abrahamczika. W paszczy brunatnej hydry - Monika Kassner
- Po drugiej stronie studni. Górny Śląsk w przekładach - Nina Nowara-Matusik
- Życie podejrzane - Jan Czypionka
- Hobit, abo tam i nazŏd - J. R. R. Tolkien
- Naklejka OBERSCHLESIEN
- Ôzprowki a opowiadania Stanika Fojermana (6 ôzprowek po ślōnsku a polsku)
- Kōmisorz Hanusik i Zakōn Ôstatnigo Karminadla - M. Melon
Horst Bienek "Pierwsza polka" - darmowy audiobook!
Nasze książki w Google Books oraz Google Play
Paternoster - Honorata Faber
Cena regularna:
towar niedostępny
dodaj do przechowalniOpis
Powieść autobiograficzna Honoraty Faber pod redakcją Aleksandra Lubiny opowiadająca losy rodzinne, opisującą miejsca i zdarzenia, które wydarzyły się na Górnym Śląsku po 1945 roku.
Wyświetlane są wszystkie opinie (pozytywne i negatywne). Nie weryfikujemy, czy pochodzą one od klientów, którzy kupili dany produkt.
lubina@interia.pl
Fragment: (...Janowickie blizny Po życiu w Janowicach nosiliśmy blizny na pamiątkę. Pradziadek stracił nogę i majątek oraz szacunek we własnych oczach, Oma Paula głęboką ranę w sercu po śmierci syna na froncie. Mama straciła nerkę po porodzie. Tatę poniżali w szkole – w rodzinnym domu chyba też nie miał łatwo. Franek dostał wrzodów na skórze. Do lekarza Żyda poszła z nim ciocia Franka. Miała wtedy 10 lat. Franek wrzeszczał przy cięciu i lekarz przepisał maści. To były potówki. Blizny ma do dziś. Myślę, że te blizny bolą go całe życie. Nie tylko stąd też jego szacunek dla Żydów z Janowic i Glinnika. Zostaliśmy wychowani z szacunkiem dla ludzi i niechęcią wobec narodów. Urodzić się Niemką po niemieckich zbrodniach to straszne. Ciężko żyć, kiedy wiesz, jak było i widzisz jak jest… Nawet mnie nie było na świecie, ale mnie nienawidzą. To dopiero blizna. Z Mamą u Rübenzahla w Karpaczu Skąd to wiem? Oglądam zdjęcia, słuchałam wspomnień. Franek z Mamą w Karpaczu. Franek siedział grzecznie na stołku w schronisku w Karpaczu. Mama zaciągnęła strzemionka w sandałkach odnowionych przez Tatę przed wyjazdem, sprawdziła, czy paski nie uwierają. Zawiązała supełki na rogach chusteczki i nałożyła mu na głowę. Stoją przed schroniskiem. Mama jakaś smutna. Wzięła go za rękę i ruszyli na spotkanie z Duchem Gór. Mama powiedziała: Chodź, idziemy na spotkanie z Liczyrzepą, a cichutko szepnęła do ucha, żeby zrozumiał: - „Komm, wir gehen den Rübezahl besuchen.” Mama strzepnęła kretonową spódnicę w romby i ruszyli. Po drodze wstąpili do świątyni Wang pomodlić się o szczęśliwy powrót. Tu na zdjęciu Mama i Tata w Górach Stołowych: Piekiełko, skały Małpolud i Wielbłąd, Fotel Pradziada. Rodzice z Frankiem na tarasie widokowym. Sudety na tle rzeźby Liczyrzepy. Riesengebirge to góry naszego dzieciństwa. Niemcy górnośląscy po wojnie jeździli w Sudety – sentyment i tradycja. Kudowa, Duszniki, Wambierzyce, Bardo. Po drodze Kłodzko, Nysa, Głuchołazy. Paczków! Mama mówiła: - Chodźcie, odwiedzimy nasze góry. Pakowaliśmy się i na dworzec. Dziadek pozwolił nam zabierać swoja laskę wędrowca z przybitymi do niej znaczkami: Schneekoppe, Altvater, Bischofskoppe, Albendorf, Bad Kudowa, Bad Reinerz, Glatz, Krummhübel, Hirschberg, Schreiberhau, Wartha. W marynarskim ubraniu w szpitalu psychiatrycznym Jeździliśmy do rodziny Taty nad samą granicę z Czechosłowacją. Mama ubierała Franka w białe ubranko z nakładanym marynarskim modrym kołnierzykiem i krawacikiem w białe paski. Z nieukrywaną dumą nosił go na rękach chrzestny. Mrużąc oczy zawadiacko, ustawiał prawą brew w pionie. Odziany w jednorzędową marynarkę i szerokie, marynarskie spodnie, trzymał Franka delikatnie przy szerokiej klatce piersiowej. Pozujemy na tle fontanny w szpitalu z kuzynką Taty, której ojciec pracował jako ogrodnik w tamtejszym szpitalu dla psychicznie i umysłowo chorych. Kilka było takich szpitali przy granicach z Czechami i Niemcami: Rybnik, Branice, Bolesławiec – dziwne. Lżej chorzy pomagali w szklarniach, w sadzie i przy warzywach. Groźne przypadki siedziały w salach pilnowanych przez wielkich pielęgniarzy. W zakratowanych oknach na najwyższym piętrze szpitala pojawiały się straszne twarze, które mi się długo jeszcze śniły - wrzeszczące, krzyczące, jąkające się, szepczące: - Wmówiłem, co chcieli usłyszeć, że byłem Wielki, że przekroczyłem Granikos, a ja po pijaku uciekałem do przodu i kolonizowałem, kolonizowałem. Usprawiedliwiłem mordowanie ludów obu Ameryk, Azji, Afryki. Tak, takim byłem wielkim obrońcą mężów. Krzyczące - Zdeflorowałem tysiąc dziewic. Utworzyłem pierwszą w dziejach bezpiekę (opriczninę) zamordowałem własną żonę. Szepczące: Ogarnięty diabelską pasją połączyłem się z pewną dziewczyną i złapałem od niej tę chorobę. Rok później związałem się z niejakim XY i tym razem choroba opanowała mnie na dobre. Przyjmowałem tabletki z rtęcią, które tylko pogłębiały objawy i przyśpieszały śmierć. Coraz częściej miewałem ataki gniewu, zmienne nastroje, problemy ze snem i bóle głowy. Z coraz większym trudem przychodziło mi podpisywanie się pod dokumentami. Zdarzało mi się mówić do samego siebie szalone i niezrozumiałe nonsensy. Jąkający się: Kiłą zaraziłem się w Wiedniu. W 1936 roku zatrudniłem, jako swojego prywatnego lekarza renomowanego syfilologa, Theo Morella. Morel odkrył swoim stetoskopem pierwsze oznaki (…) wskazujące na syfilityczną chorobę serca. Dwóch mężczyzn-syfilityków twierdziło, że zaraziła nas ta sama prostytutka. Rozwijająca się kiła tłumaczyła przemianę elokwentnego, ludowego mówcy, w diabolicznego potwora łaknącego nieograniczonej władzy. Zamiast wzmianek o kile przytaczano moje uzależnienia od masturbacji, mówiono o nieokreślonej orientacji seksualnej i impotencji. Cierpiałem na ostre bóle brzucha, skurcze jelit, nawracające bóle głowy, drętwienie kończyn i dygotanie rąk, bezsenność, zawroty głowy, stopniowe pogarszanie się pamięci. Co więcej miałem poważne problemy z sercem. (...)